czwartek, 25 czerwca 2015

Dąbrowica. Śladami fałszywych dolarów i szalonych motyli.

Sielskość Łomnicy zostawiamy za sobą i ruszamy dalej. Mapa pokazuje, że po kilku kilometrach dotrzemy do ruin pałacu i sanktuarium. Być może ruina to kupka gruzu, ale ciekawość zwycięża.

Dąbrowica to obecnie niewielka miejscowość, ale ma bardzo ciekawą historię.


 Najdłużej związana była z rodziną von Decker, której członkowie byli również przez pewien czas, właścicielami pałacu w Bobrowie. Kiedy docieramy do pierwszych zabudowań Dąbrowicy jest senne, niedzielne popołudnie. Zapewne w pozostałe dni miejscowość również nie tętni szczególnie życiem. Chyba jedynie papiernia pozwala jej funkcjonować. Dawniej działał tutaj duży folwark, młyn wodny, tartak, a także gospoda, w której zatrzymywali się liczni turyści. W 1837 roku powstała papiernia, która działa do dnia dzisiejszego, jako jedna z najstarszych w Polsce. Ciekawostkę stanowi fakt, że w czasie II wojny światowej produkowano w niej fałszywe dolary i funty, które zrzucano nad Anglią. Niektóre funkcjonowały w obiegu jeszcze w latach 60-tych XX-tego wieku. Plotka głosi, że część produkcji została gdzieś ukryta. Może leży głęboko pod ziemią i czeka na wytrwałego poszukiwacza skarbów.

W roku 1859 właścicielem papierni i całego majątku stał się Rudolf Ludwig von Decker, berliński nadworny drukarz, wywodzący się ze słynnego pruskiego rodu księgarzy i wydawców. Widać, że okoliczne majątki miały szczęście do ludzi tej profesji, gdyż i Wojanów przez jakiś czas był w rękach wydawcy, Kammera.
 
 


Droga prowadzi nas do pałacu. Rozpadające się ogrodzenie i brama wjazdowa, która ledwo się trzyma na zawiasach nie zapowiadają ładnego widoku. Nie jest to jednak w stanie zniechęcić wytrawnego poszukiwacza tajemnic, wręcz przeciwnie. Nawet kupka kamieni ma swoją ciekawą historię.




 Budowla powstała w XV wieku jako siedziba zarządcy majątku. Miała wielu właścicieli, którzy poddawali ją przebudowom zgodnie z panującymi trendami w architekturze. Własność rodu von Decker stanowiła aż do 1926 roku. Po drugiej wojnie światowej źle zarządzany majątek popadał w ruinę. Nie było bowiem konkretnego właściciela, który by dbał o pałac. Dopiero w latach 90-tych został wykupiony przez prywatną osobę. Jednak stan budynku wskazuje, że odbudowa może potrwać jeszcze wiele lat. Na niektórych ścianach widać ślady nieudolnego remontu, a na dziedzińcu stoją jakieś maszyny rolnicze, niekoniecznie w dobrym stanie. Woleliśmy zatem skupić uwagę na zdobionych portalach.





Ciekawość nas nie opuszcza i jedziemy szukać sanktuarium.

 Mijamy pałac i po kilkuset metrach wjeżdżamy na duży plac. W popołudniowym słońcu ukazuje się naszym oczom kościół, cmentarz i ciekawe zabudowania.




 Kościół powstał w latach 1899-1900 ze środków rodu von Decker i na terenach wydzielonych z ich majątku. Aż do 1947 roku stanowił świątynię protestancką. Od wielu lat miejsce to jest związane z kultem maryjnym. Od kiedy w kościele umieszczono kopię obrazu Czarnej Madonny, napływało tutaj coraz więcej pielgrzymów. W związku z tym za kościołem wybudowano kaplicę, gdzie umieszczono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej - Wędrującej po rodzinach.



Od 2007 roku kościół stał się lokalnym Sanktuarium Maryjnym Diecezji Legnickiej.

Nieopodal kościoła znajduje się grota poświęcona Matce Bożej z Lourdes. Grota ta powstała na skutek wydobycia kamienia przeznaczonego na budowę kościoła.





















Niestety nie udało mi się zrobić dobrych zdjęć tego miejsca. Tutaj bowiem spotkałam szalonego motyla, który dosłownie mnie atakował. Latał dookoła mojej głowy, siadał na rękach i aparacie i nie mogłam go odgonić. Dziwne, bo motyle to raczej spokojne i strachliwe stworzenia. Ten jednak zachowywał się tak, jakby bronił dostępu do groty. Czytałam, że potrafią walczyć o swoje terytorium, ale nie z człowiekiem. A może to jakaś zaklęta dusza, która przywędrowała z cmentarza i chciała mi coś koniecznie przekazać?

Bardzo nas zainteresowały również budowle przed cmentarną bramą.




Pierwsza z nich to kaplica cmentarna.




 Na przeciwko natomiast stoi granitowy grobowiec rodziny von Decker. Został on wybudowany dla syna właściciela, który w wieku 25-ciu lat, 1 listopada 1896 roku zginął na polowaniu. Kryje on również szczątki pozostałych członków rodu.



 
 

 
 
Przez chwilę kusiły nas również podziemia, do których kierowały zatarte przez czas napisy.
 
 


Przy grobowcu widać niszczejące, niedokończone budowle. Fragmenty toalet i dużych pomieszczeń. Być może miał tu powstać dom pielgrzyma, niestety zabrakło środków i zapału. Tak, jak i do renowacji tablic informacyjnych.



Odnieśliśmy wrażenie, że nie jest to już tak popularne wśród pielgrzymów miejsce, jak dawniej. Lata, w których poświęcano mu dużo uwagi i środków finansowych oraz odbywały się liczne uroczystości z udziałem znanych głów kościoła, już minęły. Sama historia kościoła opisywana na stronach poświęconych parafii, urywa się na roku 2007. Ciekawe, czy wrócą kiedyś dobre czasy.
 
Od strony kościoła rozciąga się piękny widok.
 



Urok Wojanowa roztacza się na całą okolicę.




 




środa, 17 czerwca 2015

Pałac Łomnica.

Będąc w Karkonoszach trudno jest pominąć ten piękny zakątek. Pałac Łomnica mieści się nieopodal pałaców Bobrów i Wojanów. Właściwie już z wojanowskiego parku widać jego piaskowe mury. 





Historia powstania dóbr Łomncikich przypada na początek XV-tego wieku, kiedy to właścicielem majątku była rodzina von Zedlitz. Jak pozostałe majątki, tak i ten dosyć często zmieniał właścicieli. Sam budynek Dużego Pałacu powstał w roku 1720 i do tej pory zachował swój barokowy wygląd. Obecnie, w odrestaurowanych salach parteru, znajduje się muzeum.




 Można tutaj również zobaczyć multimedialną prezentację, dotyczącą historii pałacu, jak i podobnych budowli Dolnego Śląska.

 
 




Miejsce to zachwyca zadbanym ogrodem, pełnym fantazyjnych kwiatowych rabat.














Prawdziwy rozkwit Łomnicy rozpoczął się właściwie od początku XIX-tego wieku, a zakończyły go lata po drugiej wojnie światowej. Nowy właściciel, bogaty kupiec Christian Menzel w latach 1803-1804 obok głównego pałacu, wybudował mniejszy, Dom Wdowy. Ufundował on również protestancki kościół w Łomnicy, który obecni właściciele pałacu pragną podnieść z ruiny. Menzel swoje bogactwo zawdzięcza handlowi lnem, podobnie, jak i Jelenia Góra, która w XVI-tym wieku otrzymała wyłączność na handel lnianymi tkaninami. Dla uhonorowania tradycji w folwarku na przeciwko pałacu znajduje się dwupiętrowy sklep z wyrobami z płótna. Zanim jednak powędrujemy na drugą stronę drogi zatrzymamy się jeszcze na chwilę przy pałacowych zabudowaniach i ich historii.
W 1835 roku Łomnicę kupił Carl Gustav Ernst von Kuster i to z jego rodziną najdłużej jest związany majątek. Byli oni właścicielami aż do roku 1945, kiedy tuż przed przybyciem Armii Czerwonej, opuścili dobra, zostawiając je w całości na pastwę rosyjskich żołnierzy. Z zabytkowych przedmiotów nie ocalało prawie nic. Grabieży dokonali miejscowi, którzy wynosili z budynku nawet stropy. Rodzina von Kuster jednak nie zapomniała o Łomnicy i od roku 1991 znowu jest jej współwłaścicielem. Dzięki ogromnemu nakładowi pracy i wielu wyrzeczeniom, po wielu latach odbudowano pałac.  Dom Wdowy przekształcono na hotel z restauracją. Jest to bardzo klimatyczne miejsce, w którym Elizabeth i Urlich von Kuster dbają o domową atmosferę.
 
 
 

 
 


 Czuć ten klimat nie tylko w holu, gdzie czasami przy kominku można spotkać samą właścicielkę, ale i w stylowo umeblowanych wnętrzach restauracji






































oraz w ogrodzie. Tutaj można swobodnie usiąść w wygodnych fotelach lub na leżakach ustawionych na zadbanym trawniku. Nie robić nic, jedynie wypoczywać przy fontannie i wdychać zapachy kwiatów, których pełno wokoło.



Nawet w toalecie nie brakuje letnich bukietów.




O ile przypałacowy ogród to enklawa ciszy i spokoju, o tyle zabudowania folwarczne znacznie bardziej tętnią życiem. Wystarczy przejść na drugą stronę drogi żeby wkroczyć w krainę smaków i zapachów tradycyjnej śląskiej kuchni. W dawnej oborze powstała restauracja, a w pozostałych zabudowaniach gospodarczych sklepy z tradycyjnymi regionalnymi wyrobami.



















W kuchni szkoleniowej można zorganizować rodzinne gotowanie, a na pewno zakupić tradycyjne babcine wyroby. Pierniczki, których zapach unosi się po całym terenie folwarku, dżemiki robione domowymi metodami lub miód. Miałam okazję spróbować kandyzowany imbir, którego smak czułam przez resztę dnia. 









Zapach pieczonych pierników miesza się z zapachem chleba.






















Niestety jego cena nas przeraziła, bo jest to równowartość naszego tygodniowego zapasu pieczywa. Nie odmówiliśmy sobie jednak owsianych ciasteczek z pysznym, domowym dżemikiem.





Do sklepu z regionalnymi wyrobami, weszliśmy tylko ponapawać oczy. Mnogość wiklinowych koszy, glinianych garnków i różnych bibelotów zachwyca, a jednocześnie odstrasza ceną. Niestety jest to raczej przeznaczone na kieszeń zagranicznych turystów, którzy faktycznie stanowią główną klientelę.















 
 
 


W lnianym sklepie chciałam zostać na zawsze. Mąż wyciągnął mnie z niego na siłę, bo wolał bardziej męskie miejsce. A mianowicie kuźnię.








Po wyprawie w głąb łomnickiej tradycji wracamy na drugą stronę drogi, nabrać sił na  przypałacowych leżaczkach. Mamy bowiem przeczucie, że to nie koniec pasjonującej wyprawy tego dnia. Okolica kryje jeszcze kilka sekretów.




wtorek, 2 czerwca 2015

Storczykowe Wzgórze i tulipanowiec w Sichowie

W tym roku z niecierpliwością czekałam na maj, bo wtedy zaczynają kwitnąć storczyki. Oczywiście nie chodzi mi o te na parapecie, ale rosnące w naturalnym środowisku.


Żeby je zobaczyć w pełnej krasie trzeba się po prostu udać nie gdzieindziej, jak tylko na Storczykowe Wzgórze.


Naszą wyprawę zaczęliśmy od postoju tuż za Paszowicami (powiat jaworski).




















 Nieopodal tablicy informującej, że wkraczamy w granice Parku Krajobrazowego Chełmy, jest duży i świetnie zorganizowany parking. Można tam posiedzieć na ławce, napić się herbatki z termosu, a nawet skorzystać z leśnego tojtojka.


Ponieważ mamy niesamowite szczęście do ciekawych ludzi, właśnie w tym miejscu poznaliśmy zapalonych turystów. Emerytowane małżeństwo, które woli spędzać czas wędrując po Dolnym Śląsku, zamiast siedzieć w murach i biadolić nad życiem i psującym się zdrowiem. Wymieniliśmy się oczywiście informacjami na temat miejsc, które warto odwiedzić. To od nich dowiedzieliśmy się, że kilkaset metrów od parkingu znajduje się bardzo ciekawa grota pustelnika.

Trzeba jechać dalej główną drogą i wyglądać małej tabliczki. Auto najlepiej zostawić po przeciwnej stronie, na żwirowym parkingu i dróżką, która pnie się ostro pod górę można dojść do groty.





Właściwie są to dwa otwory wyrąbane w skale, jeden głębokości 2 m, a drugi 5 m. Nie wiem czy faktycznie mieszkał tam jakiś pustelnik. Teraz na pewno jest to dom mrówek, których całe rzesze wędrują pod nogami. Trzeba szybko robić zdjęcia i uciekać, zanim nie dostaną się do nogawek.








Jedziemy dalej w stronę Nowej Wsi Małej. Na wzniesieniu znajduje się krzyżówka i przystanek.

Trudno jest nie zauważyć dużej tablicy informującej, że dotarliśmy na Storczykowe Wzgórze.


 
 
Kiedyś krążyliśmy wokół tego miejsca i niepotrzebnie zjechaliśmy kamienną droga w dół. Chociaż błądzenie zostało wynagrodzone widokiem stada muflonów. Nie wiem kogo wtedy bardziej zamurowało z wrażenia. Nie zdążyłam jednak wyciągnąć aparatu, bo szef, głównodowodzący z wielkimi kręconymi rogami, zawrócił swoje stado sprzed moich ciekawskich oczu.

 A storczyki znajdują się tuż za tablicą.




 Trzeba przedrzeć się jeszcze przez chaszcze, które czepiają się ubrania i po kilkunastu metrach podziwiać storczyki na żywo, w całej okazałości. Rosną po prostu wszędzie. W zacienionym lesie, całymi kępami i pojedynczo.

























Nie trzeba się nawet wspinać pod górę, wystarczy wejść w trawę, między brzózkami.


 
  




















Można też obejść wzgórze i wypatrzeć inne odmiany.

 

 

 

 

 

 






 

Storczykowe Wzgórze można by określić wzgórzem pasożytów.

 Storczyki prawdę mówiąc są mylnie określane mianem pasożytów, bo są tak naprawdę epifitami, natomiast razem z nimi i to w dosyć dużych kępach, rośnie pszeniec gajowy (półpasożyt), który dosłownie wysysa wodę i sole mineralne z innych roślin.




Pewnie dlatego jego rodzina to zarazowate. Jest dosyć ciekawy, bo dwubarwny, niestety trujący. Natomiast krowy, które go zjedzą, dają niebieskie mleko. Warto wrócić w to miejsce za jakiś czas, kiedy pszeniec rozkwitnie w pełnej krasie.

 

 

 






Kolejnym punktem programu naszej przyrodniczej wędrówki, jest tulipanowiec w Sichowie.



Jest to dla nas kolejne zaskoczenie. Sichów tak blisko, a my dopiero od spotkanych rano turystów, dowiadujemy się o takiej ciekawostce. Nawet niektórzy mieszkańcy Sichowa nie byli świadomi jaki skarb kryje się w przypałacowym parku. Wiele z rosnących tam drzew to pomniki przyrody. Między innymi okazałe platany, których konary wyglądają, jak olbrzymie ręce.




Przez miejscowych nazywane małpimi drzewami, bo dzieciaki  zwinnie i z łatwością się po nich wspinają. Bogactwo i egzotykę drzew park zawdzięcza jednemu z właścicieli pałacu, Manfredowi von Richthofen. Z lubością kolekcjonował wszystko co piękne. Rzeźby, obrazy, porcelanę oraz ciekawe gatunki roślin.

Tulipanowiec amerykański jest najbardziej egzotyczny. 


Ten najokazalszy stoi tuż przy samym wejściu do parku, na skraju boiska. Jest największy w całej Polsce, jego obwód to ponad cztery metry. Musieliśmy jednak mocno zadzierać głowę do góry, żeby wypatrzeć kwiaty.




 

 Teoretycznie powinien kwitnąć na przełomie czerwca i lipca. W tym roku jednak już zaczyna gubić kwiaty. Jest jeszcze drugi, nieco mniejszy, który chowa się między czerwonym klonem, a gruborękim platanem. Szkoda, że nikt nie pomyślał o ustawieniu tabliczek z opisami gatunków. Takich zagubionych turystów, jak my zagląda do parku więcej.























Tak wyglądają z bliska kwiatki i liście, które kształtem również przypominają tulipana lub......rogatego diabełka :)















 Duże wrażenie robią też platany. Przypominają trochę ludzi. Ogromne konary, podobne do rąk, a zgrubienia na korze wyglądają jak zaklęte twarze z dużymi oczami.


 



Gdyby mogły mówić, miałyby dużo ciekawych historii do opowiedzenia.