poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Perła baroku w Krzeszowie.

Pierwszy raz Krzeszów odwiedziliśmy kilka lat temu, kiedy w bazylice trwały prace renowacyjne. Wnętrza były przysłonięte rusztowaniami i nie zrobiły na nas tak wielkiego wrażenia, jak obecnie.  Zespół pocysterski w Krzeszowie, w którego skład wchodzi między innymi: klasztor, Bazylika Mniejsza Wniebowzięcia NMP i kościół św. Józefa, to jeden z najwspanialszych zabytków polskiej architektury określany mianem "europejskiej perły baroku". Jest jednym z niewielu zabytków, które zachowały  swój architektoniczny styl, nie odnajdziemy tutaj naleciałości z innych epok. Miejsce bardzo ciekawe nie tylko ze względu na walory artystyczne, ale i historię, o której kilka słów na początek.
 
Pierwsze wzmianki na temat klasztoru w Krzeszowie są datowane na rok 1242, kiedy to księżna Anna, wdowa po Henryku Pobożnym ufundowała klasztor benedyktynów. Natomiast w 1289 dobra zostały wykupione przez jej wuja Bolka I Surowego, a następnie przekazane cystersom przybyłym z Henrykowa. Średniowieczne budowle zostały doszczętnie zburzone, a na ich miejscu w roku 1728 zaczęto stawiać nowe.
 
 Dzieje klasztoru są dosyć burzliwe, a na ich wpływ miały liczne wojny, które toczyły się na przestrzeni wieków. Wojny religijne, przemarsz wojsk austriackich, pruskich, szwedzkich, zmiany polityczne w kraju, to wszystko spowodowało liczne zniszczenia i straty. Pożary i grabieże spowodowały zaginięcie cennego zbioru ksiąg, który liczył nawet 10 000 tomów. Na temat  księgozbioru i innych skarbów przechowywanych w opactwie krąży wiele legend. Prawdą jest na pewno to, że trafiły tutaj bezcenne zbiory muzealne wywiezione z Wrocławia  i Berlina w 1943 roku. Na strychach przechowywano książki, obrazy, ryciny. Trafiły tutaj również przywiezione z Książa  skrzynie z bezcenną zawartością. Między innymi zbiory z Biblioteki Pruskiej z Berlina oraz Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu. Na szczęście ocalały one w cudowny sposób przed wojskami rosyjskimi i trafiły do Biblioteki Jagiellońskiej. Dziw bierze, że ponad 1000 skrzyń prawdziwych skarbów nie wpadło w ręce Rosjan, bo zapewne szybko ślad by po nich zaginął.  
 
 
Wprost od ogromnego parkingu prowadzi nas brama do świata czystego baroku. Wędrówka bogato zdobionymi wnętrzami wywołuje wręcz zawrót głowy. 
 
 
 
 
Główna aleja prowadzi do bazyliki. 
  
 
 
My jednak zaczynamy zwiedzanie od kościoła św. Józefa. Bardzo pomocne są przy tym audioprzewodniki, które wypożyczamy w domu pielgrzyma. Głos lektora kieruje nas krok po kroku i bardzo ciekawie opowiada o miejscu, w którym znajdujemy się w danym momencie.
 
 
 
 
Kościół został wzniesiony w latach 1690-1696. Wnętrze jest bardzo przestronne i jasne, ma ponad 57 m długości i 25 m szerokości.  
 

 
  
 
Duża ilość światła, która wpada przez ogromne okna przepiękne eksponuje malowidła, które zdobią nie tylko sklepienie, ale niemalże każdy zakątek świątyni.
  
 
 
 
 
Autorem fresków jest wybitny malarz epoki Michał Willmann, zwanym śląskim Rembrandtem. Był wybitnym artystą, a wykonane przez niego dzieła w Krzeszowie są zaliczane do najlepszych malowideł ściennych w Europie. Na szczególną uwagę zasługują te znajdujące się na suficie, wzorowane na freskach z Kaplicy Sykstyńskiej, autorstwa Michała Anioła.
 
 
Michał Willmann miał ogromną wyobraźnię i poczucie humoru. Wiele ze scen z Nowego Testamentu osadził w śląskim krajobrazie i świetnie maskował braki w wiedzy. Na jednym z obrazów wielbłądy w jego wykonaniu bardziej przypominają konie z dwoma garbami. Na drodze do Egiptu widać zamek Bolków, a Święta Rodzina ubrana jest zgodnie z modą współczesną malarzowi.
 

 

 
 

 
 
Willmann prowadził dość lekki tryb życia i częściej przesiadywał w karczmie, niż przy pracy. Kiedy opat klasztoru zaczął go zamykać w kościele, malarz żeby się odegrać, namalował siebie, jako karczmarza, który odmawia Świętej Rodzinie noclegu. 
Zwiedzanie kościoła jest bardzo przyjemne tym bardziej, kiedy kok po kroku poznaje się historię przekornego malarza, któremu nie brakowało ani fantazji, a tym bardziej talentu.
 
Kierujemy się do najważniejszego miejsca w kompleksie. Przed nami ogromnych rozmiarów Bazylika.
 
 
Drzwi, które do niej prowadzą wydają się malutkie, w porównaniu do wysokości budowli. Jej wymiary są imponujące, wysokość 85 m, szerokość 32, a kubaturą jest zbliżona do zamku Książ, bo aż 117 210 m3.
 
 
 
Na chwile zatrzymujemy się przed świątynią i z zadartymi głowami podziwiamy rzeźby na elewacji.
 
 
 
Jednak to, co naprawdę zapiera dech w piersiach to przepiękne wnętrze, które trudno objąć jednym spojrzeniem. Porządku w świątyni pilnuje ochroniarz, który również sprawdza, czy zwiedzający mają wykupione plakietki, upoważniające do fotografowania. Tylko ona uprawnia do swobodnego robienia zdjęć.  
 
 
 
 
Podobnie, jak w kościele św. Józefa ściany i sklepienie zdobią wyjątkowe freski. Autorem tych dzieł był wnuk Michała Willmanna, Jerzy Wilhelm Neunhertz. Człowiek, który odziedziczył po dziadku nie tylko ogromy talent, ale i skłonność do pijaństwa. Ówczesny opat miał z nim wiele problemów, głównie za sprawą długów, o zapłatę których to właśnie do niego zgłaszali się wierzyciele. Kiedy opat potrącił malarzowi z jego wypłaty pieniądze, które przeznaczył z własnej kieszeni na uregulowanie długów, Wilhelm postanowił się zemścić. Na jednym z obrazów zamiast pupci aniołka wstawił twarz swojego chlebodawcy.
 
 
 
Najcenniejszym dziełem, które znajduje się w Bazylice jest ikona Matki Boskiej Łaskawej, umieszczona w centralnym punkcie ołtarza głównego. Obraz powstał jeszcze przed pierwszą połowa XIII wieku. Oznacza to, że jest starszy od obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
Z pochodzeniem obrazu wiąże się kilka legend. Jedna z nich głosi, ze został on namalowany przez pustelnika Krzesza. Podobno kiedyś do jego pustelni przybyli aniołowie, dali mu farby, pędzel i deskę ze stołu wykonanego przez samego św. Józefa, tego samego, przy którym siadała Matka Boska. Dłoń Krzesza wiedziona przez aniołów stworzyła obraz Madonny z Dzieciątkiem.
(przyp. Joanna Lamparska "Dolny Śląsk jakiego nie znacie") 
 
 
 

 
Bazylika może się również poszczycić jednym z najpiękniejszych instrumentów na Śląsku. Zbudowane przez twórców Michała Englera i Antoniego Doralisa organy, posiadają aż 2606 piszczałek i 3 klawiatury.
 
 
 
 

 
 
 
 
 
Ilość zdobień, malowideł, rzeźb, kryształowych żyrandoli i innych cudowności jest tak ogromna, że aby je dokładnie obejrzeć kilka godzi by było za mało.
 
Ostatnim punktem programu zwiedzania jest mauzoleum Piastów świdnicko-jaworskich, utworzone przez klasztor dla swoich dobroczyńców. Znajdują się tutaj całopostaciowe tumby grobowe Bolka I i Bolka II. Wnętrze zdobią kolorowe marmury i barwne freski przedstawiające dzieje założenia klasztoru, przodków Piastów świdnickich oraz władców związanych ze Śląskiem.
 
 

 Mauzoleum jest jasne, przestronne i emanuje spokojem i powagą.
 
 
 
 

 
 
 
 
 
Pod południowym oknem nagrobek Władysława von Zedlitza.
 
 
 
 
Rzeźby oraz inskrypcje umieszczone na  piramidalnej tablicy uczą szacunku i pokory wobec śmierci i marności tego świata.
 
 
 
 
 
 
 
Na tym zakończyliśmy naszą wędrówkę po opactwie zauroczeni bogatym wystrojem, ciekawą historią oraz majestatem, jaki emanuje z tego miejsca. Myślę, że odwiedzimy je jeszcze nie raz tym bardziej że opactwo oferuje turystom coraz bogatszy program zwiedzania.
Oprócz odwiedzonych przez nas miejsc można również obejrzeć muzeum opactwa, wieżę i strych bazyliki oraz letni pawilon na wodzie, a także podziemia bazyliki, gdzie wyświetlane są filmy z inscenizacjami historycznych wydarzeń. Miejsce i okolica kryją jeszcze wiele tajemnic.
 
 

wtorek, 5 stycznia 2016

Złoty pociąg znaleziony w Książu.

  
 
Od jakiegoś czasu trwa tzw. gorączka złota, a Wałbrzych i okolice są oblegane przez poszukiwaczy skarbów. Nie chcieliśmy być gorsi i również wyruszyliśmy na poszukiwanie "złotego pociągu". Zamiast jednak wędrować po bezdrożach i lasach, udaliśmy się do samego centrum dolnośląskich tajemnic, czyli do zamku Książ. Jego podziemia, liczne zawiłe korytarze i komnaty kryją nie jedną tajemnicę.

Obecnie trzeci co do wielkości zamek w Polsce został wybudowany w XIII wieku. Bardzo często zmieniał właścicieli, aż w 1509 roku przeszedł w ręce rodziny Hochbergów (początkowo Hohberg) i był jej własnością aż do drugiej wojny światowej. Hochbergowie włożyli bardzo dużo wysiłku w rozbudowę zamku i całego majątku. Na przełomie lat 20 i 30 XX wieku Zamek Książ był jedną z najbardziej imponujących rezydencji, a jego właścieciel Jan Henryk XV - hrabia von Hochberg książę von Pless i jego małżonka księżna Daisy zaliczali się do najbardziej znaczących i najbogatszych rodzin w arystokratycznych Niemczech.

Zabytkowa brama zachęca do wkroczenia w potężnych rozmiarów przypałacowy park mogący się pochwalić kilkusetletnimi okazami drzew, a także wieloma gatunkami rododendronów. Warto odwiedzić to miejsce w porze kwitnienia. Imponująca roślinność umila dosyć długą drogę, która wiedzie od parkingu do budynku bramnego. Auto można zostawić również bliżej zamku. Niestety opłata jest dosyć wysoka i nawet osoby korzystające z przywileju "karty parkingowej", nie mogą liczyć na zniżkę.


 Teren przed samą bramą jest coraz  bardziej zadbany i przyjazny dla turystów. Żwirowe alejki, ławeczki i klomby sprzyjają odpoczynkowi.






Podziwiając zamkowy dziedziniec, zdobiony licznymi rzeźbami, nabieraliśmy sił przed zwiedzaniem, które, jak się później okazało, zajęło nam trzy godziny.













Kiedy przekroczyliśmy zamkowe podwoje, zdobione pięknym portalem z herbem rodu Hochberg, okazało się, że grono poszukiwaczy skarbów i tajemnic wszelakich, jest ogromne. Wieść o "złotym pociągu" przyciągnęła rzesze zwiedzających. Ze względów bezpieczeństwa znacznie zwiększono liczbę ochroniarzy i wprowadzono wymóg pozostawiania w szatni plecaków i dużych toreb. Nic dziwnego, bo przy takich tłumach, z łatwością można szturchnąć jakiś eksponat lub uszkodzić obraz.  Uzbrojeni jedynie w aparat ruszyliśmy do zamkowej windy. Co prawda na wózku można zwiedzić tylko dwa piętra, ale i tak trafiliśmy do najciekawszych i najpiękniejszych komnat.



Na korytarzach są liczne fotografie rodziny Hochberg. Z ogromnego portretu spogląda na nas księżna Daisy, która urodą i uśmiechem ociepla nieco, surowe przestrzenie .



 Księżna tylko na zdjęciach wygląda na szczęśliwą osobę. W rzeczywistości taka nie była. Męczyła się w zaaranżowanym przez rodzinę małżeństwie. Najbardziej jednak przeszkadzała jej dworska, sztywna etykieta, której nie potrafiła się podporządkować. Była ogromnie energiczną, ciepłą i czułą osobą. Otoczenie jednak nie podzielało jej radości i pasji życia, dlatego z chęcią uciekała od pruskiej sztywności dworu i odbywała liczne podróże. Nade wszystko ceniła sobie wolność. Mimo, że książę otaczał ją miłością i spełniał jej wszelkie kaprysy, Daisy i Jan Henryk nie stworzyli szczęśliwej rodziny. W końcu doszło do rozwodu. Jan Henryk wyemigrował do Francji, a Daisy pozostała w Książu. Była świadkiem niszczycielskiej działalności hitlerowców, którzy już w 1941 roku zaczęli nim zarządzać. Często uważała, że to sześciometrowy naszyjnik z pereł, który otrzymała od męża podczas poślubnej podróży, sprowadzał na nią nieszczęścia. Podobno jeden z zatrudnionych przez Jana Henryka poławiaczy pereł, zmarł podczas pracy, a przed śmiercią przeklął księżnę. Drogocenny klejnot zaginął po śmierci Daisy. Podobno kazała się z nim pochować, ale nikt nie wie gdzie znajduje się jej grób.





Duże wrażenie zrobiły na nas ogromne korytarze. Są tak przestronne, że spokojnie można by po nich jeździć samochodem. Ma się to nijak do niektórych komnat, małych i dosyć ciemnych.



W niektórych klaustrofobiczne wrażenie potęgują drewniane kasetonowe sufity.




Zawsze można odwrócić wzrok w stronę rozległego dziedzińca.



Gdyby nie liczne pary pilnujących nas oczu, z chęcią zajrzałabym w każdy zakamarek i zaułek.



Aż korci, żeby zboczyć nieco z głównego szlaku i zajrzeć tu....



a może tam i na chwilę zgubić się w labiryncie korytarzy i półpięter.



 Mimo, że obecnie wiele komnat zaadaptowano na pomieszczenia administracyjne i gospodarcze, to wyobraźnia podsuwa obrazy prawdziwych tajemnic, jakie mogą się kryć za licznymi drzwiami.




 Najbardziej żałuję, że wyremontowano i  udostępniono do zwiedzania zaledwie kilkanaście komnat, z około 430. Pozostałe próbuje się jakoś zagospodarować. Np. na galerię sztuki, antykwariat lub sklep z pamiątkami.






Pozostałe są zamknięte i nawet przez dziurkę od klucza niewiele widać. Czasami tylko gołe ściany lub sprzęt służb sprzątających. Wpadliśmy nawet na pomysł, że właściciel zamku powinien wykupić te wszystkie zabytkowe meble i zapełnić nimi puste pokoje.




Przeskakujemy znak stop i znowu wsiadamy do windy. Kolejne piętro jest bardziej okazałe. To na nim są najpiękniejsze komnaty.

Przede wszystkim, najbardziej reprezentacyjna sala Maksymiliana.





Utrzymana w barokowym stylu zachwyca kominkami z czarnego marmuru, kryształowymi lustrami i złoconymi żyrandolami. Na suficie plafon przedstawiający sceny z mitologii.






 W sali Maksymiliana przyjmowano bardzo ważnych gości: polityków, artystów, arystokratów. Odbywały się w niej liczne bale i koncerty.

Od sali Maksymiliana przechodzimy dalej, przez ciąg przepięknych komnat, których wygląd rozpala wyobraźnię o tym, jak dawniej wyglądał zamek. Należy pamiętać, że była to obok zamku w Pszczynie, najznamienitsza budowla rodowa Hochbergów.




Salon zielony.




 Salon biały






Salon chiński.




Salon gier.


Prawdziwym zagrożeniem dla zamku były lata drugiej wojny. W 1941 roku przeszedł on w ręce hitlerowców i zgodnie z zasadami tzw. "nowej sztuki", obowiązującej w III Rzeszy, zaczęto przebudowywać rezydencję. Od tej pory miała to być kwatera Hitlera. Zaczęto niszczyć i rozkradać zabytkowe wnętrza. Wiele sal zostało zdewastowanych i przerobionych na potrzeby wojskowe. Aż trudno sobie wyobrazić, że ze ścian odkuto freski, wiele ścian zburzono i przemalowano. Zdejmowano obrazy, lustra, żyrandole. Wiele z cennych przedmiotów rozgrabiono i wywieziono nie wiedzieć gdzie, chociażby ogromną bibliotekę. Gdyby nie interwencja Guntera Grundmanna, ówczesnego dolnośląskiego konserwatora zabytków, z pięknych komnat i bogatego wyposażenia, nie ocalałoby absolutnie nic. To dzięki niemu i systemowi licznych skrytek, część przedmiotów odnaleziono po latach.

Gdyby nie koniec wojny zamek zapewne wyglądałby tak.


Zamiast zabytkowych komnat, obetonowane pomieszczenia bardziej przypominające bunkier.

Zaczęto kopać również rozległe tunele pod zamkiem. Do dzisiaj spekuluje się na temat ich rozmieszczenia, przeznaczenia i tego, co kryją w swoich czeluściach. Mówiono o tym, że Niemcy pracowali tam nad bronią biologiczną i atomową. Byli i tacy, którzy twierdzili, że może się tam znajdować Bursztynowa Komnata, a nawet "złoty pociąg". Ogromne tunele miały łączyć podziemia Książa z kompleksem sztolni w Górach Sowich. Stanowiły one część kompleksu Riese. Dosyć obszernie na ten temat pisze Joanna Lamparska w książce "Tajemnice ukrytych skarbów".


Obowiązkowym punktem programu zwiedzania jest dotknięcie Skałki Szczęścia. Jest to fragment skały, na której zbudowano zamek. Legenda głosi, że kiedy się jej dotknie i wypowie życzenie, na pewno się spełni. Wracałam do niej dwa razy, bo przypominały mi się kolejne :D


I tak zaglądaliśmy w różne zakamarki w nadziei, że natrafimy wreszcie na chociaż najmniejszy ślad "złotego pociągu".






Które schody wybrać, żeby do niego dotrzeć....



A może wyjechał tym tunelem....


Już prawie opuszczaliśmy zamek, gdy nagle......

Jest! Poszukiwania zakończone.




Poszukiwanie prawdziwego pociągu obserwuję z ciekawością, a teraz jeszcze uprzyjemnione herbatką w "złotym" kubku. Myślę jednak, że nawet gdyby się okazało, że nie istnieje, to samo nagłośnienie sprawy, stało się świetną promocją dla Wałbrzycha i okolic. Okoliczne gminy zostały zmotywowane żeby poszperać w archiwach i zacząć szukać własnych skarbów, których dolnośląskie ziemie są pełne.

Niestety najświeższe informacje nie są zbyt pomyślne. Mimo, że główni zainteresowani, którzy zgłosili obecność pociągu, twierdzą, że na pewno jest on we wskazanym przez nich miejscu, to badający okolicę naukowcy, stanowczo temu zaprzeczają. Specjalistyczne badania potwierdzają jedynie istnienie zasypanego tunelu, ale wykluczają obecność w nim pociągu. Liczę, podobnie, jak i wielu pasjonatów tajemnic Dolnego Śląska, że poszukiwania zostaną wznowione, że wreszcie ktoś się zdecyduje pójść śladem pogłosek i opowieści, które krążą od czasów wojny.

Dlaczego zatem nie zbadać dokładnie tajemniczego tunelu i innych sztucznie utworzonych nasypów kolejowych? Dokąd prowadzą zaślepione tunele przed którymi widać pozostałości kolejowych podkładów? A wystające z ziemi rury i betonowe szyby wentylacyjne, co wentylują i gdzie prowadzą? Tych śladów i pozostałości betonowych konstrukcji jest wiele i myślę, że warto wreszcie poznać ich przeznaczenie.

My natomiast swój cel osiągnęliśmy. Możemy zatem zostawić piękną panoramę zamku za sobą i ruszyć na kolejną wyprawę.