piątek, 29 maja 2015

Pałac w Bobrowie.

Kiedy nie mamy pomysłu na nową wycieczkę, chętnie wracamy w stronę gór Sokolich. W końcu leżą najbliżej od nas. Skręcamy zatem z trasy na Jelenią Górę w stronę Janowic Wielkich.



Z daleka podziwiamy Krzyżną Górę i Sokolik. W Janowicach przekraczamy Bóbr i  wjeżdżamy do Trzcińska.  Tutaj szczerbate skałki Sokolika są niemalże na wyciągnięcie ręki. Patrząc przez lornetkę, można ujrzeć stalową platformę widokową na szczycie skały, na którą wiodą również stalowe schodki.




Z duszą na ramieniu pokonujemy wąską drogę, która prowadzi tuż nad rzeką. Jest bardzo malownicza, ale lepiej trzymać kciuki żeby nic nie jechało z przeciwka. Wreszcie wjeżdżamy do Bobrowa.

 Naszym celem jest pałac usytuowany na wysokiej skarpie nad samym Bobrem.

Dawniej z tej skarpy wychodził rozległy, kamienny taras, kończący się w nurtach rzeki. Z daleka rozpoznajemy dach z wieloma wieżyczkami. Żeby się tam dostać musimy przejechać przez coraz bardziej rozchybotany mostek. Jedziemy powolutku wsłuchując się w turkoczące pod kołami drewniane deszczułkki. Niestety kolejny raz możemy podziwiać pałac jedynie zza żelaznej bramy.



 
 
Taki oto ukazał się naszym oczom wiele lat temu. Od tamtej pory nic się nie zmieniło na lepsze. Dobrze, że mam chude ręce, mogę je z łatwością wsadzić między pręty i z nosem przyklejonym do bramy, próbować robić zdjęcia. Ach, jakbym chciała dotknąć tych klinkierowych murów, kamiennych lwów na dziedzińcu i postawić stopę tam, gdzie jego dawni mieszkańcy. Dopiero wtedy mogłabym poczuć prawdziwą atmosferę miejsca.  
 

 
 
 
 
 
Tabliczka zachęcająca do zwiedzania jest bardzo nieaktualna. Jedyne co się zmienia to rosnące sterty gruzu na dziedzińcu i kolory folii zakrywających dach pozbawiony pokrycia. W 1972 roku zapadła decyzja o demontażu dachówki, która po jakimś czasie zmaterializowała się na dachu willi jednego z ówczesnych dygnitarzy. Sprawę zatuszowano, a pałac niszczeje dalej. Obecny właściciel od wielu lat próbuje prowadzić prace renowacyjne, jednak z marnym skutkiem.
Tylko kamienne lwy ze stoickim spokojem pilnują posiadłości i patrzą, jak niszczeje.
 
 
 
 
 

Pałac w Bobrowie powstał w XV wieku, jako dwór obronny.

Przez lata bardzo często zmieniał właścicieli, był w rękach między innymi znamienitego rodu von Zedlitz. Od roku 1880 był siedzibą rodziny von Decker, berlińskich drukarzy i księgarzy. O ich historii jeszcze opowiem przy okazji wędrówki po okolicznej Dąbrowicy, gdzie znajduje się jedna z najstarszych w Polsce papierni.
 
Najsmutniejsza i przepełniona cierpieniem historia pałacu zaczyna się w czasie drugiej wojny światowej. W 1939 miejsce to stało się więzieniem dla Żydów, przeniesionych z getta w Sieradzu.  W 1942 roku trafili tutaj przesiedleńcy z Luksemburga, natomiast po wojnie Grecy, uciekający przed wojną domową.  Po uchodźcach i jeńcach przyszedł czas na trudną młodzież. Żeby dopełnić ponurej historii, pałac przekształcono w dom poprawczy, później ośrodek kolonijny i oczywiście PGR.
 
 
 
 
 
 
 
Jak już wspomniałam jego historia jest dosyć ponura. Czyżby emocje ludzi, którzy tutaj przebywali nie z własnej woli, wytworzyły negatywną energię wokół tego miejsca? Być może to ta energia, a także opowieści o duchach, które podobno widział tutaj obecny właściciel, blokują chęci, zapał i możliwości odbudowy. Możliwości, które sąsiadujący Wojanów wykorzystał w pełni. Tam widać fluidy miłości i przyjaźni, które krążą od pokoleń. 
Dla nas ten pałac jest jednak magiczny i za każdym razem, kiedy jesteśmy w pobliżu, musimy na niego spojrzeć i sprawdzić, w jakim jest stanie. Pokochaliśmy go od pierwszego wejrzenia w  parku miniatur w Kowarach. Ciągle marzymy o tych licznych, strzelistych wieżyczkach, które nadają mu niesamowity charakter.  
 
 
 
Jeżeli chcecie zobaczyć więcej zapraszam na krótki film, a potem wiadomo....na wycieczkę.
 
 
 
 
To jeszcze nie koniec opowieści o okolicach :)
 
 
 

wtorek, 26 maja 2015

Pałac Wojanów.


 
Zanim zacznę wędrówki po bocznych i mniej znanych dróżkach Dolnego Śląska, opowiem o moim najulubieńszym miejscu, o prawdziwej perełce. Jak dla mnie najpiękniejszy i najbardziej fotogeniczny pałac, którego liczne wieżyczki przypominają budowle z baśni o prawdziwych księżniczkach.

 Pałac Wojanów położony jest między pasmem Rudaw Janowickich, a Kotliną Jeleniogórską. W dolinie pełnej równie okazałych budowli. Pałaców, zamków i dworków z bogatą historią okraszoną ciekawymi legendami.




















Historia pałacu sięga XIII wieku, a jego liczni właściciele pochodzili z najznamienitszych rodów, między innymi Schaffgotschów i Zedlitzów. Nazwisko tego drugiego jeszcze wiele razy będzie się pojawiać w moich opowieściach o Dolnym Śląsku. Myślę, że największy rozwój pałacu rozpoczął się, kiedy jego właścicielką została córka ówczesnego króla Prus, Luiza. Fryderyk Wilhelm III, w 1839 roku zakupił pałac, folwark oraz ogromny park, dla swojej najmłodszej córki. Dzięki temu rodzina władała całą okolicą. Tata miał w posiadaniu Mysłakowice, a wujek Karpniki. Wojanów był prawdziwie arystokratyczny. Swoje stopy postawili tam między innymi brat Luizy król Fryderyk Wilhelm IV i siostra Aleksandra Fiodorowna, żona cara Mikołaja I. Natomiast dzieci Luizy i Fryderyka zrobiły karierę na dworach Szwecji, Danii i Albanii.

Ród pruski był właścicielem Wojanowa do 1908 roku, a później majątek podzielił los podobnych mu budowli. W czasie drugiej wojny światowej przebywali w nim przymusowi robotnicy z fabryki papieru w Dąbrowicy. Największym zniszczeniom uległ oczywiście w czasach PGR-ów. Dopiero w roku 2005 zaczęła się jego odbudowa. Trzeba przyznać, że w imponującym stylu.

Pałac i zabudowania folwarczne przekształcono na hotel, restauracje i SPA. Wędrówkę można zacząć od darmowego parkingu zarówno dla gości, jak i turystów. Na dziedzińcu, miedzy zadbanymi trawnikami, pełnymi różnobarwnych kwiatów, pyszni się zabytkowa fontanna.






















To, co mnie zachwyca w tym miejscu to smak z jakim odnowiono zabytkowe wnętrza. Stare miesza się z nowym, ale to nowe nie zaburza architektury i stylu. W holu pałacu na powitanie można się przejrzeć w okazałym lustrze lub wyfroterować buty.



















Uważając jednak by nie urazić spoglądających znad kominka dawnych właścicieli, Luizy i Fryderyka.






W jednej z wielu restauracji można zjeść obiad w iście królewskim stylu.



Ponieważ ceny są godne miejsca, zamawiamy jedynie kawę i wygodnie rozsiadamy się na tarasie. Z niego to rozpościera się widok na zadbany, rozległy park, z jednej strony graniczący z Bobrem. Na tym właśnie tarasie usłyszeliśmy opowieść o nieszczęśliwej, romantycznej miłości i ukrytym skarbie. Ponieważ mamy wyjątkowe szczęście do ciekawych ludzi i tym razem znaleźliśmy swojego przewodnika, a raczej on znalazł nas. Starsza pani, zapewne mieszkanka z okolicy, kiedy zobaczyła nasze zainteresowanie miejscem, przysiadła się i zaczęła snuć opowieść sięgającą czasów sprzed drugiej wojny światowej.  Otóż w latach 1927-1945 właścicielami obiektu byli niemiecki konsul oraz wrocławski wydawca gazety Kammer. Podobno między Kammerem, a pokojówką, która była Żydówką wybuchł namiętny romans. Po zakończeniu  wojny wszyscy opuścili pałac. Pokojówka natomiast zanim uciekła z Wojanowa, w stawie lub gdzieś w rozległym ogrodzie schowała biżuterię i srebra, które dostała od kochanka. Miała nadzieję, że kiedyś po nie wróci. Niestety nikt ich do tej pory nie odnalazł. Nie wiem ile jest w tym prawdy, być może tyle ile w każdej legendzie, ale przecież  jak przystało na prawdziwy pałac i ten musi mieć taką historię.




















Staw ten dawniej miał kształt serca.

 
Po przekroczeniu mostka wchodzimy w krainę niezwykłych, zabytkowych drzew i równiutko przyciętych trawników, a także kamiennych rzeźb. W czasach, kiedy drzewa nie były jeszcze tak wyrośnięte, z wyższych kondygnacji pałacu rozciągał się widok na Bóbr, Karkonosze, z górująca Śnieżką, a także na sąsiadujący pałac Łomnica.
 
 
 
Najpiękniejszy widok jest od strony parku.
 



 
 
 

 Za każdym razem odkrywamy w tym miejscu coś nowego, pewnie dlatego, że właściciele nieustannie je rozbudowują, próbując przywołać klimat zamierzchłych czasów. Przez przypadek trafiamy do ogrodu francuskiego, który sąsiaduje z restauracją. Okolony jest murem, w który wbudowano elementy dawnej architektury pałacu.
 
 





 
 
Pałac jest miejscem otwartym nie tylko dla gości hotelowych. Właściciele, warto tu wspomnieć, że jest to firma polska, szeroko otwierają podwoje dla turystów i okolicznych mieszkańców. Przyciągają ich nie tylko możliwością zwiedzania, ale i licznymi imprezami, które organizują z wielkim rozmachem. Są to koncerty, wystawy, a także rodzinne pikniki w przypałacowym parku. Przez cały rok można tam znaleźć coś dla siebie. Myślę, że słusznie zapracował na swój sukces i chyba na trwałe rozmyło się moje pierwsze wrażenie z tego miejsca. Spalone budynki, zawalone dachy, a park wywrócony wręcz do góry nogami, stan, który raczej nie dawał nadziei na poprawę.
  
Ale już dość gadania, zapraszam do zwiedzania. Więcej zdjęć możecie obejrzeć tutaj
 
 
                                                 







piątek, 22 maja 2015

Na początek.

 
Dolny Śląsk to cudowna kraina, pełna pięknych miejsc i zabytków z bogatą historią. Lubię go jednak nie tylko za popularne zamki, pałace i górskie szlaki. Jego ogromną wartość tworzą liczne małe wsie i miasteczka, które kryją prawdziwe perełki, a o których prawie nikt nie wie. Chciałabym pokazać te miejsca i zachęcić do zbaczania z głównej drogi, bo właśnie te boczne dróżki bywają najciekawsze i odkrywają przed nami prawdziwe tajemnice. Będzie to moje spojrzenie okraszone licznymi zdjęciami. Postaram się tak opisać moje wędrówki aby każdy zainteresowany bez problemu mógł podążać moimi śladami.