Z daleka podziwiamy Krzyżną Górę i Sokolik. W Janowicach przekraczamy Bóbr i wjeżdżamy do Trzcińska. Tutaj szczerbate skałki Sokolika są niemalże na wyciągnięcie ręki. Patrząc przez lornetkę, można ujrzeć stalową platformę widokową na szczycie skały, na którą wiodą również stalowe schodki.
Z duszą na ramieniu pokonujemy wąską drogę, która prowadzi tuż nad rzeką. Jest bardzo malownicza, ale lepiej trzymać kciuki żeby nic nie jechało z przeciwka. Wreszcie wjeżdżamy do Bobrowa.
Naszym celem jest pałac usytuowany na wysokiej skarpie nad samym Bobrem.
Dawniej z tej skarpy wychodził rozległy, kamienny taras, kończący się w nurtach rzeki. Z daleka rozpoznajemy dach z wieloma wieżyczkami. Żeby się tam dostać musimy przejechać przez coraz bardziej rozchybotany mostek. Jedziemy powolutku wsłuchując się w turkoczące pod kołami drewniane deszczułkki. Niestety kolejny raz możemy podziwiać pałac jedynie zza żelaznej bramy.
Taki oto ukazał się naszym oczom wiele lat temu. Od tamtej pory nic się nie zmieniło na lepsze. Dobrze, że mam chude ręce, mogę je z łatwością wsadzić między pręty i z nosem przyklejonym do bramy, próbować robić zdjęcia. Ach, jakbym chciała dotknąć tych klinkierowych murów, kamiennych lwów na dziedzińcu i postawić stopę tam, gdzie jego dawni mieszkańcy. Dopiero wtedy mogłabym poczuć prawdziwą atmosferę miejsca.
Tabliczka zachęcająca do zwiedzania jest bardzo nieaktualna. Jedyne co się zmienia to rosnące sterty gruzu na dziedzińcu i kolory folii zakrywających dach pozbawiony pokrycia. W 1972 roku zapadła decyzja o demontażu dachówki, która po jakimś czasie zmaterializowała się na dachu willi jednego z ówczesnych dygnitarzy. Sprawę zatuszowano, a pałac niszczeje dalej. Obecny właściciel od wielu lat próbuje prowadzić prace renowacyjne, jednak z marnym skutkiem.
Tylko kamienne lwy ze stoickim spokojem pilnują posiadłości i patrzą, jak niszczeje.
Pałac w Bobrowie powstał w XV wieku, jako dwór obronny.
Przez lata bardzo często zmieniał właścicieli, był w rękach między innymi znamienitego rodu von Zedlitz. Od roku 1880 był siedzibą rodziny von Decker, berlińskich drukarzy i księgarzy. O ich historii jeszcze opowiem przy okazji wędrówki po okolicznej Dąbrowicy, gdzie znajduje się jedna z najstarszych w Polsce papierni.
Najsmutniejsza i przepełniona cierpieniem historia pałacu zaczyna się w czasie drugiej wojny światowej. W 1939 miejsce to stało się więzieniem dla Żydów, przeniesionych z getta w Sieradzu. W 1942 roku trafili tutaj przesiedleńcy z Luksemburga, natomiast po wojnie Grecy, uciekający przed wojną domową. Po uchodźcach i jeńcach przyszedł czas na trudną młodzież. Żeby dopełnić ponurej historii, pałac przekształcono w dom poprawczy, później ośrodek kolonijny i oczywiście PGR.
Jak już wspomniałam jego historia jest dosyć ponura. Czyżby emocje ludzi, którzy tutaj przebywali nie z własnej woli, wytworzyły negatywną energię wokół tego miejsca? Być może to ta energia, a także opowieści o duchach, które podobno widział tutaj obecny właściciel, blokują chęci, zapał i możliwości odbudowy. Możliwości, które sąsiadujący Wojanów wykorzystał w pełni. Tam widać fluidy miłości i przyjaźni, które krążą od pokoleń.
Dla nas ten pałac jest jednak magiczny i za każdym razem, kiedy jesteśmy w pobliżu, musimy na niego spojrzeć i sprawdzić, w jakim jest stanie. Pokochaliśmy go od pierwszego wejrzenia w parku miniatur w Kowarach. Ciągle marzymy o tych licznych, strzelistych wieżyczkach, które nadają mu niesamowity charakter.
Jeżeli chcecie zobaczyć więcej zapraszam na krótki film, a potem wiadomo....na wycieczkę.
To jeszcze nie koniec opowieści o okolicach :)